poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 4. Ona

Czekałaś.
Jak zawsze czekałaś.
Czekałaś na Nią.
A kiedy wreszcie przyjdzie,
tak jak zawsze wsiądziecie do tego samego pociągu,
i jak zawsze pojedziecie. Razem.
Gdy będziecie jechać, Ona będzie opowiadać historie.
Historie, które słyszałaś nie raz, nie dwa.
Lecz Jej nie przerwiesz.
Nie odważysz się.
Bo nawet jeśli znasz to wszystko na pamięć,
to będziesz chciała usłyszeć je jeszcze raz.
I jak zawsze, złośliwie przekręci twe imię.
A ty Ją skarcisz  dla zasady.
Ta monotonia życia wcale ci nie przeszkadzała.
Nie przeszkadzała, bo miałaś pewność, że w tej monotonni
będzie Ona.
Jak zawsze, ta sama, nie zmieniona.
Właściwie to lubiłaś tę monotonię.
Pragnęłaś jej.
Lecz czułaś, że wkrótce się to zmieni.
Czułaś to w każdym podmuchu wiatru.
W każdym promieniu słońca.
Z każdym przełknięciem śliny.
Bo nic nie trwa wiecznie.
To sobie wmawiałaś,
lecz nie chciałaś zakłócać tej rzeczywistości.
Jednak postanowiłaś.
Chodź nie była to łatwa decyzja.
Podjęłaś ją ze świadomością,
że te bursztynowe oczy nie będą patrzeć tak samo,
a czarne włosy nigdy nie będą ułożone tak samo.
Lecz musisz zaryzykować.
Musisz wykorzystać tę szansę.
I zacząć życie
na nowo.


- Miko! Miko Kanade!
Obudziłam się z nostalgii. Ten głos... Taki wspaniały. Anielski. Jeśliby ten głos się zmienił – nie wybaczyłabym sobie tego. Lecz...
- Mika…! – Podbiegła do mnie mała dziewczynka. Moja przyjaciółka.
- Mówiłam, żebyś tak mnie nie nazywała– mruknęłam pod nosem i odwróciłam wzrok. Nie potrafiłam jej karcić z zimną krwią.
- Ach, Mika, nie gniewaj się. Proszę... – powiedziała błagalnym głosem i tak samo spojrzała. Skierowałam wzrok na nią, zarumieniłam się i znów odwróciłam oczy. Nie potrafiłam, cholera, nie potrafiłam.
- Nie gniewam się – powiedziałam przez naburmuszone usta.
Dziewczyna o czarnych włosach uśmiechnęła się i przytuliła do mojej ręki. Zarumieniłam się jeszcze bardziej. Rozległ się głos oznajmiający przyjazd pociągu. Wsiadłyśmy do maszyny i weszłyśmy do przedziału na samym końcu. Mało osób jeździło w tym miejscu, ponieważ właśnie tu najbardziej odczuwało się zmiany pociągu – czy to prędkości, czy położenia. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Liczyło się, że mogę być z nią, sam na sam. Usiadłyśmy obok siebie. Położyła swoją głowę na mym ramieniu.
- Victoria...
Spojrzała na mnie pytająco. Jezu, nie patrz tak na mnie...
- Ee... – zacięłam się. Przy niej moja elokwencja schodziła poniżej zakładanej normy. Nie potrafiłam jej tego powiedzieć. Wdech, wydech, podskocz i idź spać. – Co robisz po szkole?
- Hmm... właściwie to nic szczególnego. Mam zajęcia z fortepianem i do domu... A co?
No, dawaj! Pokaż, że masz jaja!
- Aa... Mogłabym cię wyrwać na miasto?
Oczy Victorii pojaśniały za pomocą uśmiechu, który oblał jej twarz.
- Jasne! – Ucieszyła się i wtuliła głowę w moją klatkę piersiową. Nie powiem, ale jednak coś tam było. Lecz nie protestowałam. Po chwili, trwającej kilka sekund, Victoria odkleiła się ode mnie i spojrzała z żalem.
- Ale... Nie mam żadnych pieniędzy.
- Nie martw się, wzięłam trochę drobniaków... – Uśmiechnęłam się do niej. Zaplanowałam ten dzień w każdym, najdrobniejszym szczególiku. Chociaż znając Victorię, nie przejdziemy nawet do drugiego punktu, ale nie miało to większego znaczenia. Liczyła się tylko ona.
- Jak zawsze przygotowana! – pochwaliła mnie z uśmiechem i odsunęła się nieznacznie.
No tak... Victoria była dziecinna, ale miała przebłyski dorosłości. Szczególnie w sytuacjach krytycznych. Jednak wtedy nikt nie brał na serio wypowiedzi ”dziecka” – była po prostu, jak na wiek, niska. Traktowałam ją jak moją młodszą siostrę. Jest tak samo słodka, a ja lubię dzieci. Niestety, mam tylko starszego o cztery lata brata.
 Drzwi wagonu rozsunęły się i do środka chwiejnym krokiem wszedł starszy mężczyzna. Po jego wyglądzie i zachowaniu można było stwierdzić, że jest pijany. Spojrzałam na Victorię, która nagle złapała się mnie kurczowa. Drżała i naraz zbladła. Nic dziwnego – jej ojciec chodził ciągle podpity i bił ją. Trauma nadal nie minęła, choć oprawca nie żyje od przeszło siedmiu lat. A ja, jako jej starsza siostra, poczuwam się do obrony Victorii.
 Mężczyzna popatrzył na nią, a ja poczułam, jak paznokcie wbijają mi się w ramię. Wstałam, chwyciłam Victorię za rękę i zdecydowanym krokiem wyszłam z przedziału.
 Victoria odetchnęła z ulgą.
- Dzięki...
- Polecam się na przyszłość.
Podałam jej torbę, którą wzięłam przy okazji opuszczenia przedziału, a sama zarzuciłam teczkę na ramię. Pociąg stanął i wyszłyśmy.
 Po dziesięciu minutach marszu przeszłyśmy mur szkoły. Nic się nie zmieniło.
***
- To co? Idziemy?
Właśnie wyszłyśmy ze szkoły. Victoria nie mogła się doczekać naszego wypadu do
centrum. Miko, chłopie weź się w garść!
Skinęłam głową i ruszyłam na podbój miasta. Nie przeszłam pięciu kroków i  zostałam brutalnie zatrzymana na mojej drodze. Wpadłam na kogoś i zaliczyłam stosunek z podłogą. Otworzyłam oczy i momentalnie odsunęłam głowę przerażona. Jakaś ręka starała się wydłubać mi oczy. Dłoń pozostała w bezruchu. Hmm...? A może się mylę? Spojrzałam nieco wyżej i ujrzałam długowłosego blondyna o złotych oczach. Pochylał się nade mną.
- Wszystko w porządku?
Podałam mu rękę i za jego pomocą wstałam. Victoria stała obok i patrzyła ze zmartwieniem.
- Przepraszam, to moja wina...
Zarumieniłam się. Nie patrz tak, proszę...
- Nie, nic się nie stało – odpowiedziałam drżącym głosikiem. Złapał mnie za głowę i przybliżył do swojej. Nie patrz tak... Victoria, mówię coś!
- Blado wyglądasz.
Ten gościu ma coś nie tak z głową? Moja twarz przybrała kolor dorodnego buraka, a on mi chce wmówić, że jestem blada?
- Dziękuję za troskę, ale muszę już iść. – Wyrwałam mu się i odeszłam od chłopaka. Był trochę zawiedziony nieudanym podrywem. Pomachał na pożegnanie i poszedł w swoją stronę. Victoria patrzyła za nim, jak wół na malowane wrota.
- Vicky... – Zmartwiłam się. Nigdy ni oglądała się na facetów. Czyżby... – Victoria!
Podeszłam do niej i pomachałam ręką przed oczami. Ocknęła się, jakby przebudzona z tarasu.
- Co? – spytała głupio.
- Idziemy?
- A, no…
Poszłyśmy na miasto. Dziwne. Bardzo dziwne. Nigdy tak nie reagował na chłopaka.  To było w jej przypadku prawie nienormalne. Nie żeby wolała dziewczyny, ale nigdy nie...

Chodziłyśmy po przeróżnych sklepach. Od ubrań, poprzez zabawki, na sportowych
kończąc. Po trzech godzinach miałyśmy dwie pełne torby najróżniejszych przedmiotów. Victoria ma dwa misie (psa i dużą małpkę), książkę z nutami, ołówki i brązową czapkę. Ja szczyciłam się skórzanymi rękawiczkami, czarną bluzą z beżowym cicikiem (puszek) przyszytym do płaszcza i breloczek z napisem I ♥ YAOI. Przechadzałyśmy się po parku i podziwiałyśmy chwasty oraz poobgryzane rośliny zwane potocznie przyrodą. Rozsiadłam się na ławce, a Vicky przycupnęła obok mnie. Popatrzyłam na nią. Zrobiło się ciemno. Z ust dziewczyny wydobył się cichy jęk.
- Co jest? Zimno ci? – Zmartwiłam się.
- Nie... – odpowiedziała cicho. – Słońce.
Spojrzałam w kierunku naszej gwiazdy. Zasłaniały ją chmury.
- A był taki piękny zachód!
Dziewczyna ciężko westchnęła, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie. Victoria była
bardzo wrażliwą, młodą pianistką. Od pięciu lat gra na fortepianie. aktualnie jest w stanie zagrać wszystkie koncerty fortepianowe Beethovena bez nutki fałszu. Ma dziewczyna talent, ale najprawdopodobniej go zmarnuje – przyszłości nie wiąże z muzyką. Właściwie to jej wybór, ale nie mogę tej myśli znieść. Osobiście nie wiem, jaki zawód wybierze, (straciłam rachubę po czternastej propozycji). Myślę, że to coś będzie związane z przyrodą.
Nagle Victoria złapała mnie za rękę.
- Patrz!
Wszystko wokoło oblał złoty blask. Odwróciłam głowę w stronę przyczyny światła i  ujrzałam przepiękny widok. Pomarańczowe już słońce bajecznie oświetlało chmurę, która przed chwilą zasłaniała je. Pomieszanie niebieskiego, pomarańczowego, białego i fioletowego dawały wspaniałe wrażenie, jakby z innej planety. Nie ekscytuję się naturą, ale ten widok mnie ujął. Jakby ze snu.
Z podziwu wyrwała mnie Victoria, która mocniej ujęła moją dłoń. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Gapiła się na mnie badawczym wzrokiem. Po chwili zebrałam się w sobie.
- Victoria...
- Miko...
Spojrzałyśmy na siebie zaskoczone.
- Mów pierwsza – powiedziała szybko Victoria.
- Nie, ty...
- Mów.
Wspomniałam już, że nie potrafię się z nią kłócić?
- No więc... – Zająknęłam się. Nie mogę jej tego powiedzieć! Nie potrafię, nie chcę!
Boże, jeśli gdzieś tam jesteś to pomóż! Poczułam, jak robi mi się słabo, zabrakło mi oddechu, a oczy zaszkliły się łzami. Bałam się. Bałam się, że mnie odrzuci. Nie potrafię inaczej tego opisać – po prostu strach. Victoria była wystraszona, widząc, co się ze mną dzieje.
- Miko... wszystko w porządku? Co ci jest?
- N-nic... Zaraz mi przejdzie.
Odwróciłam się od niej i próbowałam uspokoić serce, które zaczęło łomotać jak u  myszy. Zaczęłam głęboko oddychać. Słońce już prawie schowało się za horyzontem. Usiadłam przodem do Victorii i zacisnęłam dłonie. Jeśli masz to powiedzieć, to teraz!
- Victoria... jestem lesbijką i zakochałam się w tobie. – Wypaliłam na jednym wydechu. Poczułam, jak bardzo szybko się rumienię.
Dziewczyna wyglądała na oszołomioną. Zrozumiałam, że palnęłam coś głupiego i  mnie nie zaakceptuje.
- Przepraszam... – Wstałam i odwróciłam się od niej. Patrzyłam na ostatnie promienie słońca, powstrzymując płacz. – J-jak nie możesz mnie zaakceptować, zrozumiem... Nie wymagam od ciebie...
- Miko! – Victoria też wstała. Nie chciałam na nią spojrzeć. – Spójrz na mnie.
- Nie – powiedziałam słabym głosem.
- Spójrz!
Spojrzałam. Miałam mocno zaciśnięte usta, żeby się nie rozpłakać. Widok, który  ujrzałam, poraził mnie. Victoria płakała. Patrzyła na mnie a łzy swobodnie spływały jej po policzkach.
- Ty głuptasie... Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałaś?
Też się rozpłakałam. Przytuliłam ją mocno. Już rozumiałam. Już wszystko stało się dla
mnie jasne. Przez moją głupotę omal nie straciłam tego, co jest dla mnie najważniejsze. Przez jeden, głupi błąd, jedną myśl...
Stałyśmy tak i płakałyśmy. Nic nam więcej nie było potrzebne. Płakałam, lecz nie był to płacz smutku, tylko ulgi i radości. Poczułam, jak kamień spadł mi z serca.
***
Było już ciemno. Wracałyśmy już do domu, trzymając się za ręce. Byłam szczęśliwa jak nigdy w życiu. Upajałam się każdą chwilą i najdrobniejszym szczegółem tej wędrówki. To było coś wspaniałego.
- Victoria...
- Tak? – Spojrzała na mnie. Też się uśmiechała.
- Czemu się tak za tym facetem oglądałaś?
- Za którym?
- Jak wyszłyśmy ze szkoły... Ten, który mnie potrącił.
- Aaa...! Ten! Em... No bo...
- Bo...?
Victoria odwróciłam wzrok. Wyglądała na speszoną.
- Bo miał taką fajną bransoletkę!
Westchnęłam głęboko. Tak, Victoria to zdecydowanie dziecko.

czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 3. No-hit, no-run

- Dajmy z siebie wszystko!
Akihito wraz z drużyną Little Nagasaki wrócił na ławkę. Byli w ofensywie. Miotacz przeciwników rozpoczął rozgrzewkę.
- Przeciętniak – stwierdził Yumi Natsu, miotacz.- Jak myślisz, Tashima?
- Yhym – przytaknął najlepszy wybijający i pierwszobazowy, potężnie zbudowany Tashima Shiroi. – Ale nie można go nie doceniać.
Każdy się na niego popatrzył, nawet trener, czekając na rozwinięcie tej myśli. Tashima miał kapitalny wzrok i zmysł basballowy. Dlatego był kapitanem drużyny. Chociaż z drugiej strony – zawsze tak mówił.
- Może i ma przeciętną szybkość, ale ma asa w rękawie. Narzuca kapitalne change-upy.
- Ale to wybijesz? – spytał Yamaki Koru, trzeciobazowy.
- Nie tylko ja. Nasz Hattori też nie będzie miał problemów.
Akihito wydał się być zaskoczony tymi słowami.
- Ja?
- Oczywiście. – Tashima uśmiechnął się. – Ale za trzecią kolejką.
Zaczęli omawiać strategię.

- Strike! Strike two! Batter out! – Głos sędziego rozbrzmiał pośród kwietniowego nieba.
- Sorry, nie udało mi się wybić… – powiedział ze skruchą Yumi.
Tashima poklepał go po plecach w geście pocieszenia.
- Nie martw się! Masz oszczędzać siły na narzuty.
- Ale…
- Yu-chan! – Akihito przerwał wypowiedź blondyna. – Musisz nam zaufać.
- Tak, tak – mruknął Hideki Raiseru, łącznik, drugi wybijający.
- Powodzenia! – powiedział Tashima.
Hideki nie odpowiedział, po prostu wyszedł na boisko. Za drugim narzutem odbił. Wyautowali go, gdy biegł do pierwszej bazy. Akihito już szedł do boksu. Zapatrzył się na widownię.
- Takao powinien już tu być… – mruknął chłopak do siebie.

***

- Kurwa, znowu zaspałem!
Takao poderwał się z łóżka. Sceneria była taka sama jak poprzedniego dnia: chłopak budzi się, leniwie przeciąga, zaspany wzrok pada na zegar, co uświadomiło młodzieńca, iż nie jest po 9:00, jak przypuszczał, ale po 11:00. Jednak tym razem był pewien co do motywacji wstania. A mianowicie jego najlepszy przyjaciel miał mecz. I to nie byle jaki – zaczęły się rozgrywki, więc i eliminacje do mistrzostw. Little Nagasaki po raz pierwszy od dziesięciu lat miała taki mocny skład. Wspaniały strateg i jednocześnie najlepszy wybijający w prefekturze, świetne i zgrane battery oraz dobre zaplecze. Słowem mierzyli po medal. Takao wątpił, czy będą w pierwszej dziesiątce, ale to były jego własne odczucia i z nikim się nimi nie dzielił.
- Gdzie ci tak spieszno, królewno?
Shounsuke siedział w salonie i czytał gazetę. Informacja jego syna, iż już wstał i ma zamiar szybko z domu wyjść, zbudziła go z lekkiej nostalgii, w której przebywał od jakiegoś czasu. Postanowił coś, co była dla niego przełomem w bezsensie codziennego deja vu. Patrzył na poczynania ‘‘córki’’ (jego zdaniem Takao był córką, a przynajmniej z charakteru), która to kręciła się w samej bieliźnie szykując do biegu. 1… 2… 3…
- Akihito ma mecz! Wychodzę!
Shounsuke się uśmiechnął.
- Mogłeś wziąć rower… – stwierdził i powrócił do lektury gazety.
Takao biegł co sił w nogach. Czemu stadion jest tak daleko?! … Czemu jestem taką ciotą?! Nawet nie potrafię prawidłowo budzika nastawić!

***

Wbiegłem po schodach na widownię. Zatrzymałem się, gdy zobaczyłem sytuację na boisku. Miotacz wyglądał na zmęczonego. Baaardzo zmęczonego. Nic dziwnego, tablica wyników pokazywała dziewiąty inning. Moje oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów. Little Nagasaki miała pięć punktów, a Kuma Nagasaki (ich przeciwnicy)… zero. Sytuacja na boisku i poddenerwowanie przegrywających uświadomiło mnie o jednym – perfekcyjny mecz. Zdziwienie osiągnęło zenitu, kiedy spostrzegłem, że grają bez Tashimy na pierwszej bazie – ich najlepszego pałkarza. Wskaźnik szacunku dla drużyny Little Nagasaki gwałtownie wzrósł i pokazał MAX. Do boksu wszedł pierwszy pałkarz tej zmiany. Jego koledzy podnosili go na duchu okrzykami. Usłyszałem, że nie mówią, żeby zdobył punkt. Chodziło teraz tylko o to, by przerwał perfekcyjny mecz.
- Dostań się jakoś na bazę!
Jednak pałkarz nie był pewny, czy da radę zdobyć bazę. Ba! Nie był nawet pewny, czy zdoła ustać na nogach. Starał się nie okazywać strachu. Nie udawało mu się.
- Nie martw się, dotrzesz na bazę – powiedział Akihito. Pałkarz dopiero po chwili uświadomił sobie, czemu łapacz to powiedział, ale było już za późno.
Catcher wstał i pokazał miotaczowi, by narzucał poza strefę. Pałkarz (przy okazji i cała jego drużyna) byli przerażeni. Teraz na pewno nam się nie uda – myśleli.
Czemu ich myśli były takie czarne? To proste. Miotacz musiał być bardzo pewny siebie, by oddać za darmo bazę w najprawdopodobniej ostatnim inningu, w którym można odmienić losy całego meczu. Po prostu nie było szansy, by mecz nie zakończył się spektakularnym no-hit, no-run. Nawet jeśli mieliby biegacz na bazie, to niezbyt wiele to da, skoro nie wybiją, prawda?
Słońce znikło za ciemnymi chmurami. Powiał chłodny wiatr, który poruszył drzewami w lesie nieopodal. Zrobił się ciemno i mrocznie, co podniosło tylko napięcie panujące na stadionie. Zapadła cisza.
Kolejny pałkarz nieśmiało podszedł do boksu. W jego postawie można było dostrzec strach. Powoli ustawił się w pozycji do odbijania. Miotacz uniósł ręce. Wydawało się, że piłka którą narzucił, jak kula armatnia, która zostaje wystrzelona na wrogie oddziały nieprzyjaciela; jak piękny i dumny ptak szybujący po błękitnym niebie, tak biała kula przemknęła z prędkością światła i znikła z głośnym, pustym echem w odmętach mittu.
Odbijający przewrócił się pod wpływem prędkości narzutu. Był blady jak trup. Robiło to kapitalne wrażenie. Wszyscy w Kuma Nagasaki jakby zaniemogli. Gdy pałkarz się podniósł, wspomagając się kijem i ustawił, miotacz znów narzucił. Ta wspaniałość postawy, te perfekcyjne ułożenie… Aż chciałem oglądać taką grę.
BUUUM!!!
Ptaki z głośnym łopotem skrzydeł i krakaniem poderwały się z wierzchołków drzew.
Kolejny pałkarz zmierzał w stronę bazy domowej.

- Jeszcze jeden! Jeszcze jeden! – krzyknął Tashima z ławki rezerwowych.
Ostatni pałkarz stanął w boksie. Czwarty wybijający. Jeśli się bał, to tego nie okazywał. W ogóle nic nie dało się wyczytać z jego twarzy. Ewentualnie zawzięcie i pewność siebie. Nowość. Tylko on z całej drużyny był wstanie się uspokoić. Yumi, miotacz, uśmiechnął się. Nareszcie godny przeciwnik.

***

Cała Little Nagasaki uśmiechnięta wparadowała do restauracji, a ja wraz z nimi. Lubiłem spędzać czas z tą drużyną. Wszyscy tu byli wyjątkowi, poczynając od miotacza, przez zapolowych i kończąc na łączniku. Większość to geje. Ciekawe czemu?
Usiedliśmy przy kilku stołach. Ja ułożyłem swe mości cztery litery obok Akihito i Tashimy. Naprzeciwko siedział Hideki. Ten ostatni był niski i do złudzenia wyglądał jak kobieta.
- Dobra, jeszcze raz.
- Jeszcze nie załapałeś? – odpowiedział pytaniem Akihito.
- Przykro mi, mój mózg ogłosił strajk głodowy i zażądał podwyższenia ilorazu inteligencji.
- Takao! – Hattori się wkurwił. Nawet walnął ręką w stół.
- No co? – bąknąłem, domagając się wyjaśnień.
- Schowaj swoje polskie korzenie głęboko pod glebą i przysyp je ziemią.
Mina are you kidding me? i ogólny śmiech zgromadzonych wokół stołu numer numer. Taa,
śmiejcie się. Popamiętacie wy mnie, grzeszni śmiertelnicy. A potem żelki zapanują nad światem! Nuahahahaha!
- Co sobie państwo zamawiają? – Podeszła do nas kelnerka w skąpej spódniczce, fartuszku i z notesikiem w ręku. Miała jasne włosy związane z tyłu wstążką. Wyglądałaby czarująco, gdyby była w moim typie.
- Możesz poczekać jeszcze chwilkę, skarbie? – spytał Tashima, uśmiechając się promiennie.
Tak… Tashima chyba jako jedyny miał normalną orientację i jeszcze ją okazywał. Tylko czemu musiał to tak okazywać? Niby nic nie miałem do hetero, NIBY ja też nim byłem, ale… jakoś mi to przeszkadzało. Nie podobała mi się myśl, że chłopak i dziewczyna… Ble! Nie chcę zwymiotować, a przynajmniej nie przed jedzeniem. Nie wiem czemu mnie to tak odraża. Nawet już jako dziecko, gdy widziałem na filmach, jak się całowali, to odwracałem wzrok. Heterofobia? Bardzo możliwe.
Kelnerka zarumieniła się i bez słowa poszła obsługiwać resztę klientów.
- Uwielbiam, jak tak reagują.
Akihito podsumował stwierdzenie Tashimy walnięciem go w głowę.
- Ał!
- Nie ze mną te numery, Bruner.
- Ta, tak, yaoi rulezz >___>’’
- Z sercem!
Pierwszobazowy wstał i wydarł się na całą restaurację:
- I LOVE BOY X BOY!!!
Usiadł z powrotem. Nastała niezręczna cisza nie tylko przy naszym stoliku, ale i ucichły rozmowy nawet przy barze. Wszyscy patrzyli ze zmieszaniem na Tashimę. No, oprócz Akihito.
- Dziękuję za uwagę – mruknął Tashima i zaczął przeglądać menu.
- No i o to chodziło! – Akihito poklepał czarnowłosego po plecach, lecz ten nie podzielał entuzjazmu catchera.
Bajecznie to wyglądało, ponieważ Tashima starał się ukryć twarz i rumieńce za kartą
dań, a mój przyjaciel nie przerywał czynności klepania, uderzając rytmicznie w kręgosłup tamtego, co wywoływało ciche echo z wnętrzności pałkarza.
Po kilku minutach przydreptała do nas ta sama kelnerka (która patrzyła się dziwnie na Tashimę), Akihito zaprzestał czynności, ale Tashima nadal chował twarz w menu. Cieszę się, że trener zgodził się zapłacić również i za moją porcję. No cóż… jestem prawie jak część drużyny. Prawie.
 Większość zamówiła jakieś mięsko, warzywa i soczek. Yumi popisał się elokwencją i stwierdził, że jest wegetarianinem oraz że obrzydza go to, z jaką przyjemnością jemy zwierzęta. Może i bym się skusił na zostanie jego kompanem w polepszaniu świata, ale jest jeden mały szczególik – nie lubię warzyw. Ale może kiedyś?
- To mogę w końcu się dowiedzieć, co się stało?
- O dio o o… – zaczął Akihito z pełnymi ustami.
- Skończ ta odę do litery o i powiedz coś w znanym mi dialekcie!
- Obra, dobra!
Chłopak przełknął i zaczął opowiadanie poprzedzone niecenzuralnymi słowami o błyskotliwości jego przyjaciela, czyli zapewne mła.
- Tamten pałkarz, Matsushita, starał się odbić. Pierwszą piłkę tylko zobaczył. Drugą chciał odbić, ale… Przyparliśmy go do muru. Tyle, że właściwie było było na odwrót, a przynajmniej on tak myślał. Gdyby to była ta sama piłka – odbiłby. Jednak nie docenił swoich przeciwników. – W tym miejscu Akihito się uśmiechnął. – Od tygodni trenowaliśmy z Yumim nad forkballami. Cóż… jeszcze ich nie wyćwiczyliśmy, ale jak widać, przynosi to efekty.
- Zbyt duże ryzyko – wtrącił się Tashima.
- Ale wyszło! – podniósł głos Akihito.
- Ale mogło nie wyjść!
- Ale wyszło!
- Ale mogło nie!
Tashima i Akihito zbliżyli się do siebie głowami i piorunowali wzrokiem. Znalazłem
się w dość niewygodnej pozycji, bo akurat siedziałem pomiędzy nimi. Echh, taki to mój los…
- Możecie się zamknąć? – spytałem.
Obaj jednocześnie odwrócili w moją stronę swe mordercze spojrzenia i jednocześnie krzyknęli.
- Cisza!
- Sorry…
Zapewne kłóciliby się jeszcze tak długo, gdyby nie Yumi. No cóż… khem… właściwie
to ich uciszył… ale… nie znalazł innego sposobu? Niby mi nic do tego, ale… tak jakoś poczułem dziwne ukłucie w sercu.
Yumi oparł się o stół, odwrócił głowę Akihito do siebie… i go pocałował. Hattori był
strasznie zaskoczony, jak i wszyscy. Tashima z wrażenia się zamknął i jego podbródek odbył stosunek z podłogą.
- Nareszcie się wyciszyliście – stwierdził Yumi i jak gdyby nigdy nic powrócił do konsumowania.
- Czemu to zrobiłeś?! – Akihito zarumienił się i miał pretensje, że został pocałowamy na oczach wszystkich. Jeśli miał wąty właśnie o to, to nie wiem co oni robią jak są sami. I nie chcę wiedzieć.
Teraz to Akihito z Yumim zaczęli kłótnię. A właściwie tylko Hattori, bo miotacz wydawał się w ogóle nie zainteresowany sprawą. Akihito zaczął krzyczeć i się wydzierać. A Yumi? Jadł sobie spokojnie swoje warzywka. Jakbym był na miejscu Akihito, to raczej nie zapanowałbym nad sobą. Wiem, że to było zrobione, by się uciszyli, ale nawet mnie nie spodobał się ten sposób. Hattori wstał i wkurwiony wyszedł.
- Akihito! – krzyknąłem za nim.
Za odpowiedź posłużył mi trzask drzwi. Zaraz, jak można trzasnąć automatycznymi
drzwiami? Może mi się coś przewidziało.
- Zostaw go – stwierdził nonszalancko Yumi.
- Nie! – Postanowiłem wziąć stronę przyjaciela. – Nie powinieneś go tak traktować! Akihito!
Wybiegłem za łapaczem. Zachowanie Yumiego mi się nie podobało. Zdecydowanie.
O co mu chodzi? Co go tak ugryzło? Żeby wkurwić Hattoriego…
Znalazłem go w następnej uliczce. Opierał się bokiem o ścianę, tyłem do mnie.
- Akihito…
- Zostaw mnie! – przerwał mi wyżej wymieniony. – Ty też chcesz mnie wkurwić?!
- Nie…
- Zostaw mnie w spokoju!!!
No tak, to dlatego wybiegł. Zawsze gponoszą go emocje.
- Nigdy cię nie zostawię.
Przytuliłem go mocno i wsłuchiwałem się w jego cisze szlochanie.
- Obiecujesz?
Spytał drżącym głosem. Achh, jest taki słodki, taki niewinny.
- Zawsze będę przy tobie. Obiecuję.
- Naprawdę? – Odwrócił się do mnie. Wtedy zobaczyłem jak bardzo jest zapłakany.
- Zawsze.
Przytuliłem go bardzo mocno, jakby miał za chwilę nastąpić koniec świata, który by rozdzielił nas na wieczność. Mogłem stać tak. Uświadomiłem sobie, że Akihito jest moim sensem życia. I tylko i wyłącznie dzięki niemu to życie ma sens.